Świat pokochał zdradę i robi jej świetny PR, pokazując
jako przyjemność niemal bezkosztową i zdrowszą niż narkotyki. Tylko że
gdy minie seksualny haj, przychodzi ból. Coraz więcej Polaków próbuje
uporać się z nim w gabinetach terapeutów.
Zdradzić
jest dziś łatwo, jak pstryknąć palcami. Wystarczy parę kliknięć, by
przez Internet umówić się na seks; potrzeba tylko kilku drinków, a na
firmowej imprezie integracyjnej puszczają hamulce. Kiedyś wiarołomcom
wykłuwano oczy (antyczna Grecja), ucinano nosy (średniowieczna Dania),
przybijano za mosznę do mostu (Polska za Chrobrego) albo pędzono nago
pod chłostą i wywożono furą na gnoju (Polska w XIX w.). Dziś dramat
zdradzonych jest już tylko kameralny, bo lawinowo rośnie społeczna
tolerancja dla zdrady. Na hasło: "zdradziłem żonę", Google pokazuje 566
tys. wyników, "zdradziłam męża" – 288 tys., a na internetowych kursach
podrywu rekordy lajków zbierają hasła: "Czy każdą mężatkę można uwieść?
Tak!". Skaczemy więc na boki,
nie oglądając się na konsekwencje i fakt, że w cyfrowej dobie
wyśledzenie telefonów czy mejli do kochanka jest dziecinnie proste. A
kiedy romans wyjdzie na jaw, zaczynamy życie w bolesnym trójkącie: my,
partner i ta trzecia – zdrada.
Polak wiarołomny
Jak wynika z badań Centrum Profilaktyki Społecznej,
już 39 proc. Polaków przyznaje się do zdrady – a jeszcze w 2011 roku
pozamałżeńskie kontakty seksualne utrzymywał "tylko" co piąty rodak, dwa
lata temu – co trzeci. Dziś jedna trzecia młodych (!) małżonków szuka
seksu w sieci, co piąty pracownik zdradza partnera z koleżanką/kolegą z
pracy, 60 proc. mężczyzn i połowa kobiet robi to na wyjeździe służbowym.
Na szczęście coraz więcej małżeńskich judaszy trzeźwieje po upojnych
nocach i zaczyna szukać ratunku dla związku. Jak mówił w wywiadzie dla
"Newsweeka" prof. Zbigniew Izdebski, seksuolog i autor raportu "Seksualność
Polaków na początku XXI wieku...": "Kiedyś skok w bok uchodził za
niewybaczalny. Teraz coraz więcej par traktuje zdradę jak kryzys, przez
który trzeba razem przejść, wyciągnąć wnioski, aby potem znowu wspólnie
budować coś nowego".
– Następuje schyłek myślenia, że zdrada to nic takiego, bo jak się
rozstaniemy, to zaraz znajdę kogoś nowego. Poszukiwania okazują się nie
takie proste, a nową relację niełatwo utrzymać, bo potykamy się w niej o
te same problemy, co w starej – według Violetty Nowackiej dojrzewamy,
by pracować nad związkami, zamiast zamieniać partnerów na nowszy model.
Problem w tym, że tak jak najczęściej szybko i bezrefleksyjnie
zdradziliśmy, tak samo na cito usiłujemy związki naprawić. Tymczasem
nasze serca po zdradzie wymagają rehabilitacji dłuższej niż złamana noga
czy ręka. Często konieczna jest też interwencja chirurga
psychoterapeuty, bo te serca składane chałupniczo nie chcą się zrosnąć.
"Przepraszam" to za mało
Naprawa związku przypomina odbudowę domu po
pożarze. Najpierw czekasz, aż rozwieje się dym i przestaną płynąć łzy.
Potem szacujesz szkody, szukasz źródła pożaru i długo sprzątasz, aż
wyczyścisz fundamenty. Dopiero wtedy możesz stawiać na nich nową
konstrukcję, tym razem dużo lepiej zaplanowaną.
– Tymczasem część osób, z przyczyn emocjonalnych i
życiowo-finansowych, usiłuje jak najszybciej zamieść zdradę pod dywan.
Celują w tym mężczyźni – uważają, że jak kupią kwiaty, biżuterię i
przeproszą, to powinno być po sprawie. Kobiety też wskakują w wybaczenie
na skróty, chowają uczucia pod maską dobrej, wyrozumiałej żony. A potem
gorycz nieprzepracowanej zdrady wypływa z nich przy każdej okazji.
Rekordziści w udawaniu, że wszystko jest OK,
trafili do gabinetu Violetty Nowackiej po pięciu latach od
pozamałżeńskiego romansu. Najczęściej pary zapisują się na terapię po
roku, dwóch. Niewierność jednej ze stron tkwi między nimi w postaci
ukrytej agresji, ochłodzenia relacji, cynizmu. Nie potrafią się sami z
tym uporać.
– Przeżywanie zdrady to rodzaj żałoby po stracie
zaufania do najbliższej osoby. A żałoba ma naturalne etapy, których nie
da się przyspieszyć. Jeśli wyprzemy trudne emocje, nie damy sobie prawa
do ich okazywania, i tak do nas wrócą. I to z taką siłą, że nie będziemy
w stanie ich dłużej ignorować.
Według Violetty Nowackiej droga do przepracowania,
zrozumienia i wybaczenia zdrady przypomina drabinę o sześciu stopniach.
Na tyle szeroko rozstawionych, że gdy próbujemy przeskoczyć któryś z
nich, noga trafia w próżnię i spadamy. Tu nie da się pójść na skróty.
Żeby odbić się od dna, trzeba wysondować, jak głęboko leży. Czyli
określić, jakie granice zostały naruszone, gdzie dla każdego z partnerów
zaczyna się zdrada. Drugi szczebel to ustalenie faktów: z kim, gdzie,
kiedy. Zdradzony ma prawo do tych informacji. I to nie raz, ale dziesięć
albo 20 razy, jeśli będzie tego potrzebował. Cierpliwe i szczere
odpowiadanie na jego pytania jest dla zdradzającego pierwszą lekcją
pokory. Nie wszyscy ją przechodzą.
– Zdarza się, że kobieta przyciąga partnera do
gabinetu szantażem, traktując terapię jako warunek powrotu. A on chce,
tylko żeby mu wybaczono, bo przecież już zerwał z kochanką. Gdy dociera
do niego, jaka praca go czeka, że musi wziąć odpowiedzialność za swoje
czyny, zazwyczaj nie pojawia się na drugim spotkaniu – mówi Violetta
Nowacka.
Ale w gabinecie dzieją się też prawdziwe cuda. –
Bywa, że ktoś przychodzi z niechęcią do pracy, a podczas sesji
przerachowuje w sercu, że rzeczywiście chodzi mu o miłość i odzyskanie
partnera. I wtedy przełamuje pychę, otwiera się i akceptuje, że nie ma
drogi na skróty. To jest piękne, takie przeobrażenie.
Drabina wybaczenia
Na podróż w górę drabiny wybaczenia nie ma szans
bez szczerości i pokory. Są konieczne, by osiągnąć następne poziomy –
skruchę i dochodzenie do przyczyn tego, co się stało.
– Musimy przyznać przed sobą i partnerem: "Tak,
zrobiłem to", uznać swój błąd. Tymczasem często na sesji słyszę: "Byłem
głupi"; "Coś mnie zaślepiło"; "On mnie uwiódł". Posługiwanie się takim
językiem to niedojrzałość i odmawianie uznania świadomości mechanizmów
własnego działania. A jeśli deklarujemy, że jesteśmy ich nieświadomi, i
dalej nie chcemy być, to jakim cudem partner ma nam zaufać?
Uciekając w "Nie wiem, jak to się stało", jesteśmy
jak alkoholik, który w przypływie wstydu przysięga, że od jutra
przestanie pić. Jeśli chcemy wyrwać się z dziewiątego kręgu piekła,
który według Dantego czeka na zdrajców bliskich, musimy dojść do
najciemniejszej prawdy o sobie. Tego, czego wiedzieć nie chcemy, bo
wygodniej udawać, że nie złamaliśmy jednego z fundamentalnych przykazań i
nie podeptaliśmy wiary w nas najbliższej osoby.
– Jeśli znajdziemy w sobie świadomość, dlaczego
pozwoliłem sobie na takie zachowanie, dotrzemy do najważniejszego punktu
całego procesu. Szukając prawdziwych przyczyn, bierzemy
odpowiedzialność za to, co się stało, i za fakt, że musimy dokonać w
sobie dużej zmiany. Tylko jeśli znajdziemy ten prawdziwy wgląd w siebie,
kiedyś partner będzie mógł nam wybaczyć.
Sprawdzanie, co takiego się stało, że zapomnieliśmy
o własnych normach albo uwierzyliśmy zewnętrznemu światu krzyczącemu,
że żadnych wewnętrznych norm nie ma, może być długie i bolesne. Ale gdy
się uda, zmieni całe nasze życie. I rozjaśni przyszłość związku, bo
prawdziwa skrucha oznacza, że szczerze przepraszamy i mierzymy się z
cierpieniem, które sprawiliśmy partnerowi.
Zrobię dla ciebie wszystko
Dopiero teraz te słowa w ustach chcącego naprawić
swój czyn wiarołomcy mogą zabrzmieć prawdziwie – przyszła pora na
zadośćuczynienie. Wydaje ci się, że nie ma nic prostszego, wystarczy
większa porcja uwagi i kilka superprezentów? Cóż, jesteś w błędzie.
– Pary często utykają na tym punkcie. Zdradzający
najczęściej próbują ekstra zaspokajać potrzeby zdradzonego partnera,
czyli kupują kwiatki, wycieczki i pierścionki. A zadośćuczynienie polega
na tym, że robimy to, co według partnera będzie dla niego rekompensatą –
wyjaśnia psychoterapeutka. – Może być to np. zgoda na czasową "ofiarę",
na przykład pozwolenie na kontrolę naszego telefonu przez pewien czas,
kiedy partner ciągle jest nieufny. Albo ograniczenie naszych swobód i
niewychodzenie na piwo z kolegami trzy razy w tygodniu tak jak
wcześniej. Okazujemy tym szacunek do strachu zdradzonego partnera.
Częścią zadośćuczynienia jest także znoszenie jego wybuchów emocji i
tego, że się na nas wyładowuje. Ma prawo, nawet jeśli huśtawki nastrojów
trwają kilka miesięcy.
Po zadośćuczynieniu wreszcie przychodzi czas na
budowanie – wyciągnięcie wniosków i wypracowanie zmian. Po obu stronach,
bo tylko, gdy potrzeby zdradzonego partnera zostaną zaspokojone, można
poszukać również swojej odpowiedzialności za to, czy być może robił coś,
co przyczyniło się do nawiązania pozamałżeńskiej relacji przez drugą
stronę. Według Violetty Nowackiej to czas konkretów: – Na tym etapie
proszę parę, by ustaliła nowe zasady związku. Co są w stanie
zaakceptować, a czego absolutnie nie chcą znosić? Czego potrzebują i jak
pragną te potrzeby zaspokajać? Co będą robić wspólnie? Do czego każdy
ma prawo osobno? Kontrakt powinien zostać spisany i wisieć przynajmniej
rok w ważnym miejscu w domu.
A kiedy powoli zbudujemy nowy dom i ściany osadzą się już na fundamentach, przychodzi pora na ostatni etap – wybaczenie.
– Zazwyczaj staje się to już nie na terapii. To
proces cichy, w sercu, myślach. Kiedy wszystko jest już załatwione,
zrozumiane, ten, kto został zdradzony, postanawia odłączyć się od
przeżywania cierpienia, od złości i żalu. I wreszcie przychodzi spokój.
Zdradę można traktować jak kryzys, przez który
trzeba razem przejść, wyciągnąć wnioski, aby potem znowu wspólnie
budować coś nowego.
Tylko jeśli znajdziemy prawdziwy wgląd w siebie, partner będzie kiedyś mógł nam wybaczyć.
Prześlij komentarz