Czy możemy liczyć na szczęście w miłości, skoro już tyle razy nam nie
wyszło? Regina Brett, amerykańska autorka popularnych poradników, mówi:
"Możemy!". W książce "Kochaj" opowiada, jak jej się to udało. I jak
otworzyć swoje serce.
- Głód jego obecności zamiast ciszy i spokoju to sygnał, że powoduje nami lęk, nie miłość
- Jeszcze jako dziewczynka, podczas jednego z ponurych rodzinnych obiadów, zapytałam, czy mnie kochają. Zamiast ciepłych słów, usłyszałam drwiny
- Najważniejsze to uwolnić stary ból i lęk. Jeśli tego nie zrobisz, a zostałaś zraniona, wnosisz to zranienie do miłosnego związku, a potem do następnego i do następnego…
- Przyciągamy do siebie tych, o których sądzimy, że jesteśmy ich warci
Beata Pawłowicz/
"Zwierciadło": Czytelnicy w warszawskim Empiku po pani autograf stali w
ponad trzygodzinnej kolejce. Mieli po kilka książek, także dla
przyjaciół i bliskich. Mówili, że daje pani nadzieję i skuteczną
receptę. Tym razem na miłość mimo wielu zawodów. W "Kochaj" czytamy, że
powodem naszych niepowodzeń jest to, że mamy zamknięte serca. A serce
zamyka się, kiedy jesteśmy krzywdzeni, odrzucani przez tych, których
kochamy. Ale jak poznać, że tak się właśnie z nami dzieje?
Regina Brett:
Uświadamiasz sobie, że twoje serce jest zamknięte, gdy dostrzegasz, że
za twoje decyzje odpowiada strach. Że kieruje tobą lęk, który wynika z
tego, że boisz się ponownego zranienia.
Wtedy też odczuwasz rodzaj
obsesyjnego, niszczącego cię uczuciowego głodu. Na przykład wciąż
czekasz na jego telefon. Pozornie – jak każdy zakochany. Jest w tym
czekaniu nadzieja, że kiedy on się odezwie, wydarzy się coś pięknego.
Jest tęsknota zakochanej kobiety. Ale nie tylko. Kiedy odczuwasz
neurotyczny głód jego obecności, nie możesz nic robić: skupić się na
czymkolwiek, nawet na pracy czy na hobby. Jesteś zdenerwowana,
nieprzyjemna dla wszystkich, którzy nie są nim. Tracisz apetyt i nie
możesz spać, jeśli nie zadzwonił... Ale nawet gdy się odezwie, po chwili
znów tylko czekasz na kolejny telefon.
Dobrej miłości towarzyszy
coś całkiem odmiennego. Nawet gdy tęsknisz, gdy czekasz, wypełnia cię
poczucie wewnętrznej ciszy i spokoju. Jeśli ich nie odczuwasz, możesz
podejrzewać, że twoje serce jest zamknięte.
Głód jego obecności zamiast ciszy i spokoju jako sygnał, że powoduje nami lęk, nie miłość – pani doświadczyła tego stanu?
Tak, ale też miałam świadomość, że moje serce jest zamknięte, bo czułam, jak wiele mam w nim bólu.
Kiedy się zamknęło?
Moja mama jest krytyczną i
nieokazującą czułości kobietą. Ojciec bywał agresywny i nadużywał
alkoholu. Mam dużą rodzinę, 11 rodzeństwa, które jednak nie okazywało
sobie miłości. Nie czułam się w domu ani kochana, ani chciana. Pewnego
dnia, jeszcze jako dziewczynka, podczas jednego z tych ponurych
rodzinnych obiadów, zapytałam, czy mnie kochają. Choć czułam się przez
nich odrzucona i samotna, miałam nadzieję, że powiedzą: "No pewnie!".
Niestety, zamiast ciepłych słów, których potrzebowałam, usłyszałam
drwiny. Wybiegłam więc z domu, uciekłam, tak bardzo cierpiałam, że
chciałam umrzeć. Miałam nadzieję, że za mną wybiegną. Ale nikt nie
wybiegł. Usiadłam więc na torach, strasznie płakałam i czekałam na
pociąg… Na szczęście jeden z braci przyszedł po mnie, nim pociąg
nadjechał.
Jak otworzyć swoje serce?
Najważniejsze to uwolnić
ten stary ból, lęk, smutek. Jeśli tego nie zrobisz, a zostałaś zraniona,
wnosisz to zranienie do miłosnego związku, a potem do następnego i do
następnego… I wszystkie twoje miłości stają się do siebie podobne, są
nieszczęśliwe. Dzieje się tak, bo ty jesteś nieszczęśliwa. Zakochujesz
się w mężczyznach podobnych do bliskich, którzy cię skrzywdzili.
Wybierasz tych, którzy są na przykład tak samo niedostępni emocjonalnie.
Tworzą dystans i emanują
chłodem jak twoja matka. I ja też z tego powodu cierpiałam, czekając na
czułość i ciepło od mężczyzn, którzy nie umieli mi ich dać.
Zachowujemy się w miłości w
taki sposób, jakiego nauczyliśmy się w rodzinnym domu. Trzeba wrócić do
korzeni procesu zamykania się serca. Jeśli nie wykonamy tej pracy, to
przez całe życie będziemy powielać tę samą relację – tak jakbyś wciąż
zakochiwała się w matce czy ojcu. Zamieszkamy same, zaczniemy się
spotykać z różnymi mężczyznami, ale tak naprawdę będziemy chodzić na
randki, mieszkać i próbować być szczęśliwe ze swoimi rodzicami.
Jak uwolnić stary ból, lęk i smutek?
Możesz to zrobić na różne
sposoby: choćby udać się do kogoś, z kim możesz szczerze pogadać. Do
przyjaciela. Albo do kogoś, kto jest dla ciebie doradcą. Albo do
profesjonalisty, czyli psychoterapeuty. To zależy od tego, jak bardzo
zranione masz serce. Potrzebujemy psychoterapeuty, kiedy w dzieciństwie
doświadczyliśmy nadużycia, przekroczenia granic, zwłaszcza tych
cielesnych. I choć się nam wydaje, że przecież sobie radzimy – mamy
pracę, przyjaciół, tylko po prostu nie trafiłyśmy na odpowiedniego
mężczyznę – to jednak tak nie jest. Nie wystarczy, że weźmiemy się w
garść i wszystko będzie dobrze. Są rany wymagające profesjonalnego
opatrunku.
Co pani pomogło?
Pisanie, bo dzięki swoim
książkom odkrywam, że nie byłam kochana i że trudno mi otworzyć się na
miłość. Ale dopiero praca u psychoterapeuty umożliwiła mi pokochanie
samej siebie. Mogłam wtedy dokonać wyboru, którym nie kierował ani głód
miłości, ani strach przed zranieniem. Wtedy też pojawił się w moim życiu
inny niż dotąd mężczyzna, pełen ciepła i miłości. Wcześniej kochałam
ludzi tak samo poranionych jak ja, dlatego nawzajem się kaleczyliśmy. To
doświadczenie wielu, którzy zbierają się do budowania relacji, choć są
emocjonalnie zamknięci, "uszkodzeni". W rezultacie rozstają się z
kolejnymi partnerami, ale to niczego nie zmienia. Znajdują sobie bowiem
do bycia razem następną tak samo poranioną osobę…
Można ten ciąg złych miłości zamknąć?
Tak, kiedy pokochamy
siebie, staniemy się wewnętrznie bardziej pełnymi osobami, bo wtedy
dochodzimy do wniosku, że zasługujemy na więcej i dlatego nie chcemy już
być w kolejnej pokręconej relacji. Ktoś na mnie krzyczy? Ktoś się
wydziera jak mój ojciec? Nie muszę z tym kimś być, zasługuję na
szacunek. Nie chodzi o ocenianie tego, kto krzyczy. Chodzi o świadomość,
co jest dla mnie dobre, a co nie jest.
Czy nie powinniśmy
sobie nawzajem więcej wybaczać, jeśli wiemy, jakie dźwigamy bagaże? Czy
odwrotnie – więcej wymagać? Jak sobie nawzajem pomóc?
Zasada jest taka, że
najpierw to ja muszę się ogarnąć, zadbać o siebie, zanim będę w stanie
komuś pomóc. Inaczej się wzajemnie wyczerpiemy i to aż do dna tej
relacji. Tymczasem kobiety często skupiają się na partnerze, dzieciach, a
nie na sobie. I cierpią, bo nic się nie zmienia. Trzeba zacząć od
siebie. A gdy w tym czasie druga osoba nie wykonuje swojej pracy
domowej, to nasza relacja zacznie zanikać. Bo ja rosnę, rozwijam się – w
innym tempie niż on, który po prostu doświadcza życia.
Kluczowym elementem jest
zajęcie się sobą po to, by być lepszą osobą. Pokochać siebie i otoczyć
miłością. Zadbać o siebie. Obojętne, czy jesteś w małżeństwie, czy się z
kimś spotykasz, możesz powiedzieć: "To są rzeczy, którymi się zajmuję,
nad którymi pracuję, żeby być lepszą. Jeśli chcesz robić to razem ze
mną, to super".
A jeśli on czy też ona nie chce się zmienić?
Są ludzie, którzy nie chcą
się zmienić. Mają prawo. Problem pojawia się, kiedy ich zmuszamy.
Trudno się rozstać, ale jak zostaniemy razem, to żadne z nas nie będzie
szczęśliwe. Bo on wciąż nie będzie nikomu ufać, tylko będzie odczuwać
lęk i mieć wiele złości za to, co go spotkało… Te uczucia staną na
przeszkodzie waszemu szczęściu. A jeśli wiele wycierpiał, to nawet
gdybyś była najwspanialszą kobietą na świcie, może cię nie chcieć, bo
nie kochając samego siebie, czuje, że na ciebie nie zasługuje.
Często nie rozumiemy, dlaczego ktoś odrzuca wspaniałego człowieka i wiąże się z kimś np. skłonnym do przemocy!
Przekonanie, że nie
zasługuję na nic dobrego, stanowi jeden z głównych problemów.
Przyciągamy do siebie tych, o których sądzimy, że jesteśmy ich warci.
Niskie poczucie wartości sprawia, że są to ci, którzy nie są dla nas
dobrzy. Z tego powodu trzeba najpierw pokochać siebie, żeby mieć radosne
i udane życie miłosne. To trudna robota. Przejście przez swoje
dzieciństwo przypomina wspinaczkę na wysoką górę. Ale kiedy już raz
weszłaś, to tam jesteś, drogę masz za sobą. To wspaniałe uczucie.
Nie wszyscy
wierzą, że to w dzieciństwie znajdziemy odpowiedzi na nasze dorosłe
problemy. Dlaczego powinniśmy się przyjrzeć temu, co działo się tak
dawno, żeby dziś być szczęśliwymi?
Wierzę w to, co powiedział
mi kiedyś jeden z moich terapeutów: "W twojej relacji z mężem spotykają
się wasi rodzice". Kiedy się kłóciliśmy, oni byli obok nas – w nas! To
tak, jakby jego matka kłóciła się z moim ojcem. A że mama mojego męża
miała w sobie dużo gniewu, podobnie mój ojciec – to jak dochodziło do
spięcia między nami, nie były to zwykłe kłótnie. Jak ten jego i mój
gniew wzmocnione gniewem naszych rodziców zetknęły się ze sobą,
wybuchały prawdziwe awantury!
Cztery osoby krzyczały!?
Pół biedy, jeśli tylko
jedno z nas utknie w gniewie swojego rodzica. Wtedy można było dać sobie
radę. Ale jak oboje – to już ktoś musiał nam pomóc. Następował wówczas
niebezpieczny regres – oboje wracaliśmy emocjonalnie do dzieciństwa, do
tamtych uczuć, ale też do tamtego niedojrzałego stanu umysłu. Dzieci nie
radzą sobie z uczuciami i są skupione na sobie, jakby były pępkiem
świata. I my wtedy tacy byliśmy. Kiedy jedno z nas, czyli ja, swoją
złość na rodziców przepracowało, zahamowaliśmy te konflikty. Mogliśmy je
przegadać. Takie rozsądne działanie jest jednak niemożliwe, kiedy oboje
jesteśmy w stanie regresu. Wtedy potrzeba pomocy specjalisty.
Czy to wszystko można uświadomić sobie, przegadać, wyleczyć?
Można mieć rozeznanie, z
czego biorą się pewne zachowania. Na przykład mój mąż, gdy jest
zmęczony, staje się krytyczny. Mój ojciec także był krytyczny i dlatego
zachowanie męża było dla mnie trudne. Teraz wiem, że to sygnał
zmęczenia, a nie tego, że coś się zmieniło w jego uczuciach do mnie. I
jego krytyka już mnie nie rani.
Warto nauczyć się
oddzielać swoje dzieciństwo od tego, co teraz! Wtedy twoja relacja może
się rozwijać. To narzędzie – oddzielanie teraźniejszości od przeszłości –
możesz stosować w różnych aspektach życia. Bo jeśli twój ojciec był
gwałtowny, a twój szef jest podobny, możesz czuć się w relacji z nim jak
dziecko – cofać się do dzieciństwa i nie być w stanie funkcjonować
normalnie, bo ktoś na ciebie krzyczy. Kiedy to zobaczysz, będziesz mogła
zareagować jak dorosły – nie zamrzesz w bezruchu z lęku, nie popłaczesz
się, ale powiesz: "Proszę na mnie nie krzyczeć!".
Jakie przeżycia z przeszłości mogą zniszczyć miłość?
Dopóki chcemy się
rozwijać, to cokolwiek w relacji się pojawi, poradzimy sobie z tym.
Emocje bolesne i trudne wyłaniają się z nas po to właśnie, byśmy je
uleczyli. Ale jeśli nie robisz nic z tym, co czujesz, to twoja miłość
nie będzie się rozwijać.
Nikt nie chce być nieszczęśliwy. Czy więc można nauczyć się panować nad naszymi ranami, lękami i smutkami?
Jeżeli ktoś ma np. kłopot z
gniewem, może ten gniew uleczyć albo nauczyć się nim tak zarządzać, by
nikogo nie skrzywdzić. Trzeba wtedy wiedzieć, gdzie są zapalniki . Są
też dni, kiedy czujemy się kruche, podatne na zranienia. Ja idę wtedy do
lustra i staram się sama siebie wesprzeć. Mówię: "Dasz radę, Regina,
nie masz dziesięciu lat, to nie twój ojciec, jesteś silna". Bo nawet
dziś często czuję się jak dziecko. Zwłaszcza gdy ktoś się na mnie
wydziera. Mówię: "Jesteś w porządku, masz 60 lat i przeszłaś przez raka.
Jesteś w stanie ogarnąć to, że ktoś jest na ciebie zły".
Jak poznać, że mam emocjonalnie 10 lat?
Możesz zgadywać, że tak
jest, kiedy twoja reakcja jest albo zbyt silna, albo zbyt słaba. Na
przykład kiedy w sklepie chcę zwrócić bluzkę, a ekspedientka nie chce
jej przyjąć, czuję się jak mała myszka. Ta sytuacja cofa mnie do
dzieciństwa, do tamtego poczucia bezradności. I wtedy włącza mi się
czerwona lampka, myślę sobie: "Regina! To nie jest rok 1967, ale 2018!".
Działa! To jedno z wielu narzędzi, o których piszę w książkach, a które
na co dzień pomagają nam zarządzać bliznami, ranami z dzieciństwa i
kochać szczęśliwie.
Prześlij komentarz